Śledź, jaki jest, każdy widzi. To stwierdzenie stanowi parafrazę słynnego zdania z historycznej (rok 1745) encyklopedii „Nowe Ateny”, autorstwa Benedykta Chmielowskiego. Tamże owo krótkie określenie było opisem konia. Czyli, po prostu - koń jak koń. Nic nadzwyczajnego.

Podobnie jak śledź. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby tę popularną rybę mianować bohaterem felietonu, gdyby nie przypadek. Otóż wpadł mi w ręce egzemplarz książki, wydanej przed pięciu laty, pod tytułem „Śledź, a sprawa polska”. Czego ja tam nie wyczytałem! Zdumiałem się, że niepozorny przedstawiciel fauny żyjącej w morzach i oceanach może być aż tak znaczącym osobnikiem w dziejach ludzkości. To żona podpowiedziała mi, abym napisał cokolwiek o owym morskim przysmaku. Tym bardziej, że przecież mamy obecnie wielki post, a jego polskim symbolem jest śledź. Zatem felieton na czasie.

Ta ryba, którą kupujemy świeżą, soloną, wędzoną, albo marynowaną, jest głównym celem połowów w rybołówstwie północnym. Rozróżnia się śledzia atlantyckiego, pacyficznego, a także bałtyckiego. Fanatycznymi wręcz wielbicielami owego przysmaku są Holendrzy i Duńczycy. Holendrzy szczycą się swoimi matiasami, które uważają za najlepsze na świecie. Duńczycy natomiast są dumni z piklingów, czyli ryb odławianych w okolicy wyspy Bornholm i natychmiast na tej wyspie wędzonych. Byłem kilkakrotnie w Kopenhadze, ale duńskich piklingów nie zapamiętałem. Natomiast stosunkowo niedawno przyjaciel naszego domu, Holender, odwiedził nas w Szczytnie i przywiózł szczelnie zapakowaną paczuszkę ze świeżymi matiasami. Smak nieporównywalny z tym, co znamy. Po prostu niebo w gębie. Holenderscy fani śledzia, każdego roku w czerwcu, świętują uroczyste otwarcie sezonu połowów. Wówczas główną atrakcją jest licytacja beczułki z pierwszymi złowionymi śledziami. W ubiegłym roku zapłacono za taką beczułkę 95 500 euro. Pisząc o skandynawskich wielbicielach śledzia, nie należy pominąć Szwedów. Kiedy kilkakrotnie projektowałem coś w Goeteborgu, zawsze zachwycał mnie hotelowy, śniadaniowy stół. W wielu krajach świata taki stół nazywa się stołem szwedzkim, ale ten oryginalny, tamtejszy, mocno różnił się gastronomiczną ofertą. Obowiązkowo wystawiano kilkanaście półmisków z różnymi śledziami. Przedziwnie przygotowanymi. Od piekielnie ostrych, aż po dania słodkie, czyli coś w rodzaju ryby w konfiturach. Warto przypomnieć, że to właśnie Szwedzi, od pięciu wieków, przygotowują swoją kultową potrawę, czyli śledzia sfermentowanego, nazywanego surstroemmig. Przez pół roku taka ryba fermentuje w zamkniętym szczelnie naczyniu z solą. Później już można ucztować. I choć po otwarciu puszki wydobywa się z niej nieprawdopodobny smród, Szwedzi kochają ów przysmak. Natomiast zainteresowanych Polaków informuję, że puszeczkę takiego śledzika można kupić na allegro. Kosztuje 40 - 50 złotych.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.